Związek, randki, przemyślenia...
Jakoś dziś mnie naszło na przemyślenia. Generalnie teraz moje podejście do randek i związków zmieniło się bardzo. Może dlatego że czekam teraz na SRS? Mam cichą nadzieję że operacji coś się zmieni... Nie mogę się doczekać aż zacznę odkrywać swoje nowe ciało 😉
W porównaniu do innych osób trans chyba nie miałam takiej wielkiej dysforii. W momencie gdy HRT zaczęło działać zaczęłam wręcz ubóstwiać siebie. A co z tym idzie nabrałam też pewności siebie. Zawsze byłam raczej wyzwolona seksualnie i fakt ze jestem TS nie znaczył że miałam żyć w celibacie... poza tym lubię seks.
Gdy rozpoczęłam tranzycje w 2008 ( kwiecień) w styczniu 2009 zaczęłam się spotkać z James-em. Był to totalnie inny świat do tego co dotychczas znałam. Myślałam że wygrałam na loterii, jak spojrzę na to teraz to widzę że byłam właśnie tym oślepiona. Potrzebowałam tej adoracji, poczucia bezpieczeństwa i normalności. Choć nawet nie był w moim typie. Wtedy był jeszcze początkującym body builder więc oślepiła mnie góra mięśni. No i... podobałam mu się z fiutkiem... więc odłożyłam srs bo czułam się i tak dobrze... w sumie dla niego. Związek nabrał tempa. W maju 2009 zamieszkaliśmy razem. W czerwcu już go przyłapałam na zdradzie... ale zostałam. Zaręczyliśmy się. Mieliśmy wspólny dom.Byliśmy razem do 2016. Nie będę opisywała wszystkich dramatów ale ten koleś dał mi popalić, zdrady, manipulacje, kłamstwa, oszustwa, sterydy. Po rozstaniu zostałam ograbiona z pewności siebie i pieniędzy... musiałam się podnieść i zacząć od nowa.
Szybko po tym poznałam Matt-a. Był przeciwieństwem Jamesa ( przynajmniej tak mi się wydawało). Ten związek nie trwał za długo... bo rok... ale odbił się chyba najbardziej na mnie. Matt będzie zawsze moją porażką. Bo sama pozwoliłam mu odejść. Miał swoje za uszami ale z nim czułam się naprawdę szczęśliwa. Rozpieszczał mnie na każdym kroku, chciał mnie tylko dla siebie... i to było problemem. Wieczna kontrola. Inne by nie narzekały. Mieliśmy wspólne plany i takie możliwości... W tym czasie zmarł mój ojciec do tego moje hrt szwankowało i co chwilę zmieniali mi dawki. Spowodowało to burdel w mojej głowie, czułam się brzydka, gruba, nie pewna siebie. Do tego mielismy kupić nasz pierwszy dom co tylko dodawało stresu. Podsumowując: Śmierć ojca, trudności w pracy, skaczące hormony i obsesja Matta i wieczna kontrol sprawiły że pękłam. Kazałam mu się wyprowadzić. Po miesiącu doszłam do siebie. Chciałam to naprawić ale Matt znalaz sobie już pocieszenie w innej.... i to bardzo bolało... boli do tej pory...
I od tego czasu wypadłam z gry. Straciłam wiarę w miłośc. Chodziłam na masę randek. Tak jakby chciałam udowadniać sobie ze jeszcze potrafię być pożądana... z tym akurat nie było problemu. Zawsze ktoś kręcił się przy mnie. Zazwyczaj kończyło się szybko. Chwile uniesienia w łóżku. Ta cała attencja sprawiła że zaczęłam nienawidzieć tego kim się stałam. Zawsze chcialam rodziny, więzi, miłości... a skończyłam jak wrak. Bez emocji. Każdy facet z którym byłam sprawiał że czułam się nic nie warta i nie godna miłości. Jestem dobra do łóżka ale nie na stałe. Przerobiłam każdy scenariusz... Nawet nie ma się czym chwalić... do tego przyciągam kłopoty. Miałam romans z członkiem gangu ( Nawet BBC rozpisywało się o tym). Później następy romans z następnym gangsterem... a na koniec... bzykalam sie z burmistrzem jednego hrabstwa... Więc super!
Teraz pracuje nad sobą... nie chcę już taka być. I nadal wieżę w miłość... dlatego odpuściłam wszystko. Zerwałam masę kontaktów. Niedługo lecę do Polski... może szczęście w końcu uśmiechnie sie i do mnie?